REKLAMA

Mamy dobrą pozycję wyjściową

Jan Mucha, źródło: Gazeta Wyborcza - Wiadomość archiwalna

Udowodnił pan, że Legia nie musi się martwić o pozycję bramkarza.

Jan Mucha: W takim klubie jak Legia przez cały czas trzeba to udowadniać. Przez dwa lata bronił Łukasz Fabiański i robił to bardzo dobrze. Ja w tym czasie grałem rzadko i nie bardzo wierzono, że sobie poradzę. Chyba jednak daję radę, bo od półtora roku mam miejsce w podstawowym składzie.



Jak trafił pan do Legii?

- Kończył mi się kontrakt w Żlinie, chciałem spróbować czegoś nowego. Mój menedżer znał ówczesnego dyrektora sportowego Legii Jacka Bednarza. Dostałem propozycję przyjazdu na zgrupowanie do Austrii. Bliski odejścia do Celticu był Artur Boruc, Legia szukała bramkarza. Potrenowałem tydzień, zagrałem w sparingach. Spodobałem się trenerowi Dowhaniowi, który stwierdził, że jak Boruc odejdzie to będą mnie chcieli. Tamten transfer się przeciągał, ale jednak doszedł do skutku. Przyjechałem do Warszawy właściwie tuż przed rozpoczęciem sezonu. Było za późno, bym mógł walczyć z "Fabianem" o pozycję pierwszego bramkarza. Zgodziłem się, że na razie zostaję drugim, a potem zobaczymy. Bramka to jednak specyficzna pozycja. Rywalizowaliśmy ostro na każdym treningu, ale on w meczach bronił bardzo dobrze i nie dawał powodu, żeby go zmieniać. Zawodników w polu można wymieniać swobodnie. A jak pierwszy bramkarz broni dobrze to drugi musi czekać. Miałem jeszcze możliwość pójścia do Grecji, ale wówczas tamtejsze kluby często zalegały z wypłatami. Tam zawsze można pojechać na wakacje. A Legia to klub znany w Europie. Na Słowacji ma mocną markę. Dodatkowa zaleta, że od Żliny do Warszawy jest 400 km, zaś od miejsca gdzie mieszkam niewiele dalej, bo 500.



Kiedy jednak w kolejnym sezonie Fabiańskiemu zaczęły się zdarzać słabsze spotkania wszedł pan do bramki na pięć kolejnych meczów ligowych i w czterech nie puścił żadnej bramki. A jak w piątym - mimo że wygranym z Lechem - puścił pan dwie, od razu ponownie usiadł na ławce.

- "Fabian" wyrobił sobie markę. Poza tym był młody, ambitny istniała też szansa, że uda się bardzo korzystnie go sprzedać. Do tego - obojętnie gdzie, nie tylko w Polsce - obcokrajowiec musi udowodnić, że jest wyraźnie lepszy, jeżeli chce liczyć na miejsce. To żaden interes stawiać na cudzoziemca jak masz swojego, równie dobrego.



Wiąże pan przyszłość z Legią?

- Piłkarz żyje na walizkach. Mam jeszcze kilka miesięcy kontraktu.



Kilka?!

- Półtora roku, ale czas tutaj biegnie szybko, więc to szybko zleci. W ubiegłym roku przedłużyłem kontrakt do czerwca 2010. Niedawno Legia zaproponowała mi kolejne przedłużenie, zobaczymy jednak jak to się potoczy. Są wstępne zapytania innych klubów, choć to nic konkretnego. Może odejdę z Legii latem, może już zimą? Zobaczymy. Możliwe też, że zostanę na dłużej.



Rok 2008 był najlepszy w pańskiej karierze?

- Na pewno. Zdrowy jestem, rodzina też, to najważniejsze. Na początku lutego urodzi mi się kolejne dziecko. Lekarze zabronili żonie podróży, dlatego zostaliśmy w Warszawie, na święta rodzina przyjechała do nas. Miałem miłe podsumowanie roku, bo mogłem być na klubowym opłatku i poznać nowy obyczaj - u nas w ten sposób nie przekazuje się życzeń.



Rozumiem jednak, że chodzi o to jaki ten rok był dla mnie pod względem piłkarskim. Bardzo dobry. Nie tylko wywalczyłem miejsce w składzie Legii i zdobyłem z nią Puchar Polski oraz wicemistrzostwo. Awansowałem też do reprezentacji Słowacji, choć mam lekki niedosyt, bo tam ciągle nie jestem pierwszy, tylko drugi. Czeka nas jednak dużo meczów - będzie okazja powalczyć. Będzie turniej na Cyprze, zagramy w Belgii, potem jedziemy do Anglii. W eliminacjach mistrzostw świata czeka nas bardzo ważne spotkanie w Pradze. Zwłaszcza w tym bardzo chciałbym wystąpić.



Na początku roku, czyli w połowie poprzedniego sezonu rzeczywistość nie wyglądała jednak różowo. Legia miała taką stratę do Wisły Kraków, że nie miała już szans walczyć o mistrzostwo.

- W tamtym sezonie liga nie była ciekawa. Wiadomo było, że poza Wisłą inni mogą walczyć tylko o drugą lokatę. Teraz to co innego. Szanse na mistrzostwo mają cztery zespoły. Chociaż według mnie bardziej trzy plus jeden. Szanse Polonii oceniam jednak niżej. Ale pamiętam, że sezon zaczęliśmy od remisu w derbach. Puściłem wtedy dwie bramki, co często mi się nie zdarza i na rozpoczęcie wiosny czeka nas znowu bardzo ciężkie spotkanie.



W poprzednim sezonie nie było tytułu, ale było wicemistrzostwo, Puchar Polski, Superpuchar i finał Pucharu Ekstraklasy. Wyglądało, że trener Urban wycisnął z tamtej drużyny wszystko, może więcej niż się należało.

- Sam trener podkreślał, że miał 14 piłkarzy i do pomocy młodych chłopaków, na których nie należy opierać ciężaru. Osiągnęliśmy faktycznie maks tego co mogliśmy.



Od początku roku, jeszcze w tamtym sezonie rozpoczęliście serię wygranych z Wisłą. Do niedawna wydawało się, że to rywal poza zasięgiem.

- Zaczęło się od 1:0 w Pucharze Ekstraklasy i do dziś wygraliśmy pięć kolejnych spotkań. To bardzo ważne, bo zdążyli się nabawić naszego kompleksu.



Najważniejszy był wygrany po karnych finał PP, którego bohaterem okazał się Jan Mucha. Niestety, głosowanie na najlepszego piłkarza odbyło się jeszcze przed serią "jedenastek" i dlatego wygrał Roger Guerreiro.

- To nie miało znaczenia. Ważne, że zdobyliśmy to trofeum po 11 latach przerwy. Chciałbym natomiast wyjaśnić pewną nieścisłość. Przed meczem ustaliliśmy, że ktokolwiek zostałby wybrany nagrodę w postaci samochodu przeznaczy na rzecz dzieci i będzie powiedziane, że to prezent od całego zespołu. Tymczasem Roger nic nie powiedział i cały splendor spłynął na niego. Szkoda, bo przecież doskonale zrozumiał jakie były ustalenia.



Zawsze jednak Brazylijczyk może zrzucić winę na barierę językową. A Słowakowi trudno było nauczyć się polskiego?

- Niby to podobne języki, ale jak przyjechałem do Polski to prawie niczego nie kumałem. Na swoje szczęście jestem typem, który lubi rozmawiać. Dla mnie niezrozumiałe jest, gdy obcokrajowiec przychodzi do klubu i nawet nie stara się poznać języka. Hiszpański czy portugalski są kompletnie różne od polskiego, ale co z tego? Ja, gdybym trafił nawet do Chin czy Mongolii to też starałbym się opanować język choćby w stopniu podstawowym. Najważniejsze jest gadanie. Choćby po to, żeby wiedzieć co piszą o tobie w gazetach. Czy rzeczywiście zostało napisane to co powiedziałeś. Trochę mówię też po angielsku.



To znaczy, że teraz wybiera się pan do Anglii?

- To międzynarodowy język. Ograniczmy się do tego stwierdzenia.



Ma pan najniższą średnią puszczonych bramek spośród wszystkich bramkarzy Legii. Nie tylko runda jesienna była pod tym względem udana.

- Trener Urban przychodząc do klubu zapowiedział, że pracę nad zespołem zaczynamy od defensywy. Jak grał w piłkę to był napastnikiem czy ofensywnym pomocnikiem. Oczywiście wygrywa ten, kto strzeli o jedną bramkę więcej. Ale trener doskonale wie, że jak będzie strzelał i tracił to nic z tego nie będzie. Dlatego tyły muszą być zabezpieczone.



Puszcza pan mało goli. Jak duża w tym rola Inakiego Astiza? Gdy w dwóch meczach na początku sezonu go brakowało to straciliście cztery gole. A potem tylko sześć w piętnastu.

- Dla mnie to superpiłkarz. Nie widziałem stopera, który tak czytałby grę. Nie jest tak silny jak Dickson Choto, gra ciałem to nie jego atut. Ale dzięki przewidywaniu zamiarów napastników jest o krok przed nimi. Gra też dobrze głową. Wszyscy w bloku defensywnym dobrze się rozumiemy, sporo rozmawiamy.



A propos rozmów to głośne były niezbyt parlamentarne pańskie wymiany poglądów z Choto, czy Vukoviciem. Atmosfera w Legii jest taka napięta, żeby skakać sobie do oczu?

- Nie powinniśmy kłócić się na boisku, a w każdym razie nie przed wejściem do szatni. Po tych kłótniach kilka minut później przepraszaliśmy się i nie było sprawy. "Vuko" to był mój największy przyjaciel, przez długi czas mieszkaliśmy obok siebie. Wiem, że konflikty to pożywka dla prasy, ale w naszych kłótniach naprawdę nie było niczego strasznego. Przynajmniej widać, że wszystkim nam zależało.



Zdarzają się wam takie mecze jak przegrany w Bytomiu. Bez kilku wpadek bylibyście wyraźnie z przodu tabeli.

- Nie wygraliśmy kilku "małych" meczów, ale nie przegraliśmy żadnego "dużego". Wiadomo, że mistrzostwo zdobywa się wygrywając ze słabszymi. Ale przecież nawet Real Madryt miewa wpadki. Poza tym w Wiśle czy Lechu też mogą narzekać, bo i oni trochę punktów potracili tam gdzie nie powinni. Nikt nie wygrywa wszystkiego. Poza tym w Polsce jest tak, że na Legię każdy motywuje się nie w stu, ale w dwustu procentach. Z nami wygrają, a kosztuje ich to tyle, że na ogół przegrywają następne spotkanie. Ale tak to już jest. Z drugiej strony nie każdy może grać w Legii, bo tu jest wielka presja i trzeba być cały czas zmobilizowanym. Tu nie wystarczy wygrać raz na jakiś czas. Tu trzeba ciągle wygrywać.



Lech ma tyle samo punktów co Legia w lidze, ale w Europie poradził sobie znacznie lepiej. Nie zazdrościcie im kariery w Pucharze UEFA?

- Nie wiem o co tutaj chodzi. Jestem ponad trzy lata w Legii i początek sezonu zawsze jest dramatyczny. Za trenera Zielińskiego poszło nam fatalnie w Zurychu. Potem za trenera Wdowczyka przegraliśmy z Szachtarem, a w Doniecku gdyby nie "Fabian" to zamiast 0:1 skończyłoby się 0:5. Już za trenera Urbana, bez względu na okoliczności, mieliśmy fatalną pierwszą połowę w Wilnie. Teraz też w Moskwie daliśmy plamę. A z takim FK Moskwa przynajmniej powinniśmy powalczyć zamiast przegrać oba spotkania. Nie wiem, czy to kwestia psychiczna, że odpadamy z pucharów i potem dopiero gramy dobrze, czy chodzi o coś zupełnie innego. Nienawidzę grać ze słabymi przeciwnikami. Nie lubię przez cały mecz stać w bramce i nic nie robić. Uwielbiam grać i wygrywać z mocnymi. Nie odczuwam stresu. Trener Dowhań mnie do tego przygotowuje. Europejskie puchary to moje największe rozczarowanie odkąd jestem w Legii



Najlepszy mecz Jana Muchy w tym roku?

- Kilka ich było. Dużo pracy miałem w meczu z Wisłą. Strzelali we mnie? Trzeba umieć się ustawić.



Paweł Brożek strzelił panu gola, ale kilka razy mu się nie udało. Wiosną, jeszcze w poprzednim sezonie obronił pan wykonywany przez niego rzut karny.

- Strzelił wtedy leciutko, "podcinką", w środek bramki. Chciał zrobić ze mnie głupka. Nie wiedział chyba, że w przeciwieństwie do wielu bramkarzy przy karnych nie rzucam się wcześniej, zawsze zostaję do końca. Wiem, że mam refleks, że jestem dobry na linii. Jak ktoś kopnie mocno w róg czy pod poprzeczkę to nikt tego nie zatrzyma, ale jak piłka leci półtora metra ode mnie to bronię. Przy strzale Brożka miałem nawet pomysł przyjąć piłkę na klatkę piersiową i wtedy nie on mnie, a ja ośmieszyłbym jego. Niestety poleciała troszkę za wysoko.



Mimo wszystko Brożek to najlepszy polski napastnik?

- Jak najbardziej. Dla mnie to kompletny piłkarz. Jego szkoda na polską ligę. Ale mnie zawsze przeciwko niemu dobrze się grało. Chociaż kilka bramek mi strzelił.



Takesure Chinyama strzelił w lidze tyle samo bramek, ale zamiast go chwalić wy - koledzy z drużyny - czasem chcecie go chyba ze złości udusić.

- On jest specyficzny. Zwykle podejmuje odwrotne decyzje w stosunku do tych, które wydają się oczywiste. Czasem tak wchodzi człowiekowi na psychikę, że aż... Z drugiej strony, co by nie mówić, strzela te bramki i dlatego trener go ceni.



Co pan powie o polskich bramkarzach?

- Cenię Sebastiana Przyrowskiego z Polonii Warszawa. Także Mariusza Pawełka z Wisły Kraków. Wiem, że tam narzekają na niego, ale moim zdaniem on ma wszystko to co bramkarz mieć powinien. Może tylko czasem za dużo chce i stąd zdarzają się błędy. Niepotrzebnie szuka sobie pracy tam, gdzie nie musi nic robić.



A konkurencja w Legii? Silna?

- Tu zawsze konkurencja była silna. Wojtek Skaba ma 23 lata i jest bardzo perspektywicznym bramkarzem. Mówi się o nim, że to nie bramkarz na Legię. Ale o mnie też tak mówiono. Nie można nikogo oceniać po kilku meczach. W końcu dostałem szansę, on też ją dostanie.



W czym tkwi tajemnica trenera bramkarzy Legii Krzysztofa Dowhania?

- Bramkarze Legii to nie tylko ta trójka, która jest w pierwszym zespole. Klub próbuje wielu bramkarzy. Po takich testach trafił do nas Kostia Machnowskyj. Ma dopiero 19 lat, ale już sporo umie. Znacznie więcej niż ja w jego wieku. Jeżeli mu nie odbije i będzie dobrze pracował stanie się jednym z najlepszych w Europie. Klub zarobił dzięki trenerowi Dowhaniowi tyle, że powinien bardziej go doceniać. Gdybym odchodził z Legii i mógł przy tym sobie czegoś zażyczyć to zabrałbym ze sobą trenera Dowhania. To ekstra człowiek. Nigdy na treningu nie doszło między nami do sprzeczki. To najlepszy trener jakiego miałem i nie wiem czy kiedykolwiek mieć będę lepszego.



Legia ma na wiosnę dobry kalendarz - siedem meczów u siebie, sześć wyjazdowych. Właściwie pięć, bo z Polonią też gracie w Warszawie.

- Z zespołów czołówki jedziemy tylko do Wisły, Lecha mamy u siebie. Najważniejsze to na wiosnę wygrać trzy pierwsze spotkania. Jeżeli to się powiedzie to mamy bardzo dobrą pozycję wyjściową.



Kiedyś na Legii była świetna frekwencja. Po konflikcie kibiców z klubem było inaczej. Przyzwyczaił się pan do grania przy pustych trybunach?

- Jak przez dwa lata siedziałem na ławce był doping i świetna atmosfera. Akurat jak zacząłem grać to opustoszały trybuny i do tego stadion zburzyli. Ale to akurat dobrze. Ciekawe czy jako piłkarz Legii dożyję czasów, gdy zostanie zbudowany nowy.



Legia jest wysoko w tabeli, ale do rundy wiosennej przystąpi bez dwóch doświadczonych piłkarzy - Edsona i Vukovicia.

- W dodatku obaj to moi przyjaciele. Vuko to był mój sąsiad przez półtora roku. Edson zaprosił mnie do Brazylii na Sylwestra. Klub nie powinien ich się pozbywać. Niby chciano zatrzymać "Vuko", ale tak tego się nie załatwia. Nie można z kimś przez półtora roku negocjować przedłużenia kontraktu. Tym bardziej z kimś takim jak "Vuko", o którym wiadomo, że jest honorowy. Cieszę się, że podpisał kontrakt w Grecji, gdzie dostał dobre pieniądze. W Legii powinno się inaczej podchodzić do piłkarzy. Bardziej ich szanować. On zrobił dla klubu bardzo dużo. Oddał mu serce, zdrowie, a potraktowano go nienajlepiej.



Tomasz Jarzębowski będzie w stanie go zastąpić?

- Jak przychodziłem do Legii, to on właśnie z niej odchodził. Jak przyjeżdżał do Warszawy spotykaliśmy się z przyjaciółmi na kolacjach. Jest zdrowy, grał regularnie przez trzy lata, co zwłaszcza w kontekście jego wcześniejszych kłopotów musi być bardzo ważne. Poza tym on kocha ten klub, co także musi mieć znaczenie.



Ma pan do siebie pretensje o puszczenie jakiejś bramki? Może przeciwko Lechii w Gdańsku?

- Byłem zasłonięty, zareagowałem, gdybym miał więcej szczęścia to bym obronił. Kilka błędów mi się zdarzyło, ale zwykle nie padają po nich bramki.



O bramkarzach mówi się, że dobry to ten, który w sezonie sam wygra kilka meczów.

- Bo ja wiem, które to by mogły być? Może z Wisłą? Może z Ruchem? W tym drugim obroniłem rzut karny, ale była też interwencja, gdy niepotrzebnie odbiłem piłkę zmierzającą poza boisko i dzieki temu Zając miał świetną okazję. Były jednak wtedy bardzo trudne warunki, padał śnieg, nie widziałem piłki. Do tego ślisko. Wcześniej przeze mnie zdarzył się karny. O, to moje błędy. Z drugiej strony jak zrobiłem tego karnego to byłem tak zdeterminowany, że miałem pewność - obronię. I obroniłem.



Jakiego meczu pan najbardziej żałuje? Może absencji w spotkaniu Słowacji z Polską w Bratysławie?

- Zdarzyła mi się pierwsza kontuzja w życiu. Nie licząc tego, że dwa lata temu na treningu pękła mi kość i miałem trzy miesiące przerwy. Nie mogłem ryzykować, że rozerwę mięsień i będę pauzować przez kilka miesięcy. Liczę, że zagram przeciwko wam na waszym terenie.



Jak odpręża się najlepszy bramkarz polskiej ligi? Piwko po meczu?

- Jestem wrogiem alkoholu, wrogiem papierosów. Jestem zawodowym sportowcem. Piję soczki.



Rozmawiali Robert Błoński i Maciej Weber


przeczytaj więcej o:
REKLAMA
REKLAMA
© 1999-2024 Legionisci.com - niezależny serwis informacyjny o Legii Warszawa. Herb Legii, nazwa "Legia" oraz pozostałe znaki firmowe i towarowe użyte zostały wyłącznie w celach informacyjnych.